sobota, 28 września 2013

Drugie oblicze, czyli wywiad z Mateuszem Kudrańskim

Po wspaniałej książce pt. „Co wylądowało w lesie Rendlesham?”, którą miałam okazję czytać, w mojej głowie narodziło się mnóstwo pytań. Dzięki uprzejmości autora mogłam przeprowadzić z nim wywiad. Zachęcam do przeczytania rozmowy.
Jeżeli nie mieliście okazji przeczytać recenzji, znajdziecie ją [TUTAJ]



Aleksandra Walczak: Na samym wstępie chciałam Panu bardzo podziękować za zgodę na udzielenie wywiadu na łamach naszego portalu. Zacznijmy od tego, że nasi czytelnicy znają Pana książkę, a nie samego autora. Może kilka słów w autopromocji?

Mateusz Kudrański: Witam serdecznie wszystkich czytelników. Bardzo mi miło, że mogą mnie Państwo tutaj gościć. Kilka słów o mnie? Spróbuję. Mam 29 lat, od przeszło dziesięciu lat pracuję jako grafik. Kilka lat swojego życia spędziłem w Irlandii, w tym momencie mieszkam w Polsce. Jestem laureatem kilku prestiżowych konkursów plastycznych, natomiast książka ta to mój debiut.

Co skłoniło Pana do napisania książki? Grafik a pisarz to jednak dwie, zupełnie odmienne profesje.
Od bardzo wczesnych lat miałem w głowie myśl, że muszę i chcę tworzyć opowieści. Taka wewnętrzna potrzeba. Zawsze chciałem opowiadać historie, ale nigdy nie mogłem zdecydować się na medium. Uwielbiam komiksy, filmy i książki. Padło na powieść, więc po prostu, gdy przyszedł odpowiedni czas, siadłem i ją napisałem.

Czy ma Pan jakieś zainteresowania? Może jakieś nietypowe hobby, a może zbiera Pan jakieś nietypowe rzeczy?

Zdecydowanie! Człowiek bez pasji i hobby jest niekompletny i niespełniony. Kolekcjonuję komiksy
moich ulubionych autorów tak samo, jak i filmy moich ulubionych reżyserów czy scenarzystów. Zbieram tę „prawdziwą sztukę współczesną” już od wielu lat i chyba nigdy nie przestanę. Jestem również zapalonym graczem, czego nie wstydzę się przyznać. Gram tylko na konsolach i przeznaczam swój czas tylko dla konkretnych i ambitnych gier. Nie grywam w nic przez Internet, bo szkoda mi czasu. Zawsze gram w gry SOLO, bo uwielbiam przeżywać niesamowite przygody w pojedynkę i bez nerwów.

Wiemy, że sam Pan wydał książkę, czy mógłby Pan przybliżyć nam proces wydawniczy książki wydawanej na własną rękę?

Na samym początku zdecydowałem wydać książkę tylko w formie cyfrowej jako e-book. Lecz bardzo szybko zauważyłem, że zainteresowanie wersją fizyczną jest na tyle wysokie, że spokojnie mogłem zaryzykować. Zdecydowałem zrobić wszystko sam, bez pomocy „wydawnictw”, które naciągają ludzi na ogromne koszty, oferując taką też usługę. I bardzo się cieszę, że właśnie tę drogę wybrałem. Trzy miesiące przygotowania powieści nauczyły mnie praktycznie wszystkiego o tym, jak funkcjonuje rynek wydawniczy w Polsce, ile zarabiają autorzy, ile kosztuje druk, ile zabierają wydawnictwa i jak autor jest traktowany. To, czego mogłem doświadczyć, było niesamowitą przygodą i teraz czuję się dużo mądrzejszy. Wiem, że nikt w przyszłości mnie na pewno nie oszuka w sprawach wydawniczych. I to samo w sobie jest dla mnie już sukcesem w tym debiucie. Wracając do pytania, najpierw postanowiłem zainwestować trochę pieniążków i odesłałem powieść do podwójnej korekty. Trwało to miesiąc. W tym samym czasie pracowałem nad ilustracjami, bo w jakiś sposób chciałem sprawić, żeby „Rendlesham” był wyjątkowy. Po podwójnej korekcie i wielu godzinach projektowania w końcu miałem gotowy produkt. Po znalezieniu patronów i zatwierdzeniu okładki nadszedł druk, a następnie mała promocja.

Czy ktoś pomógł Panu w reklamie?
Wiele zawdzięczam swoim Patronom. Dali z siebie naprawdę dużo, żeby pomóc mi w promocji. Jestem za to bardzo wdzięczny i na pewno o tym nie zapomnę. Bo gdy wszyscy inni wyśmiali lub skrytykowali mój pomysł, znaleźli się wspaniali ludzie, którzy mieli odwagę mnie wesprzeć. I chwała im za to!

Czy po niemałym sukcesie książki jakieś wydawnictwo zgłosiło się do Pana?

Nie. :)

Pomówmy trochę o fabule. Skąd pomysł na nią? Kosmici nie są zbyt popularni w polskiej fantastyce. W Pana książce każdy bohater jest inny, nietuzinkowy i charyzmatyczny. Razem, w grupie, postaci uzupełniają się. Skąd pomysł na takie kreacje, czy któraś z nich jest odzwierciedleniem kogoś z Pana otoczenia?

Jeśli chodzi o fabułę, to pomysł wziął się z prostego pytania, jakie zadałem sobie samemu – „ O czym chciałbym przeczytać książkę?” I wtedy już wiedziałem. Stworzyłem historię, na którą od lat czekałem. Nie wiedziałem tylko, że to właśnie ja sam będę musiał ją naskrobać albo raczej wystukać. Zawsze interesowałem się tematem UFO i do tego najbardziej lubię historie przygodowe. Więc mariaż ten narodził się sam. Co do postaci – również naturalnie się pojawiły. Gdy opisywałem przeżycia każdego z bohaterów, starałem się używać swojej empatii i poczuć to, co oni sami mogliby przeżywać; a później przerzuciłem to na ekran komputera. Kiedy byłem Sierżantem, czułem się całkowicie inaczej, niż gdy opisywałem Jersey’a czy Maggie. Fantastyczna zabawa.

Zakończenie „Co wylądowało w lesie Rendlesham?” jest dosyć wymowne, czy możemy spodziewać się kontynuacji tejże książki?

Bardzo chciałbym napisać kontynuację, mam już pomysł na dalszy ciąg i mógłbym spokojnie usiąść i to napisać. Mam również rozpisane konspekty na dwie inne powieści w całkowicie odmiennych klimatach. Nie wiem jeszcze, która z tych historii pojawi się najpierw, ale mogę spokojnie powiedzieć, że Jersey, Sierżant, Piguła i familia na pewno powrócą.

Czytając Pana książkę, ma się wrażenie, że nie jest to debiut. Jak udało się Panu osiągnąć ten efekt? Miał Pan jakieś swoje wytyczne czy po prostu dryg do pisania?

Bardzo mi miło i dziękuje za takie słowa. Szczerze powiedziawszy, nie brałem żadnych lekcji ani kursów pisania. Kiedyś zamknąłem w szufladzie kilka krótkich opowiadań, ale to wszystko. Napisałem wszystko w stylu, w jakim sam chciałbym poczytać. Prosto i zwięźle. Nie lubię przerostu formy nad treścią, a w książkach treść jest właśnie najważniejsza. Wielu pisarzy o tym zapomina.

Jakie są Pana dalsze plany pisarskie?

– odpowiedź w punkcie 8.

Jaką radę dałby Pan młodym, debiutującym pisarzom?

Sam jestem debiutującym pisarzem, więc trudno mi radzić innym. Na pewno mogę powiedzieć jedno – piszczcie to, co sami chcecie czytać! Jak wydawnictwa Wam nie odpisują, to się nie martwcie, wydajcie samodzielnie i cyfrowo. Nie liczcie na innych, bo w życiu można liczyć tylko na siebie. E-booki na zachodzie zaczynają wymiatać powoli książki w formie fizycznej. Nie ma żadnych przeszkód, żeby stać się pisarzem już dzisiaj! Na co jeszcze czekacie? W Y D A W A J C I E!!!

Odpowiedzi, jakich Pan udzielił, są niezwykle ciekawe. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za wywiad i życzyć dalszych sukcesów.

Ja również bardzo dziękuje za wywiad. Pozdrawiam gorąco!

Artykuł ukazał się dla portalu :

5 komentarzy:

  1. Świetnie przeprowadzony wywiad!
    Pozdrawiam! Michał

    OdpowiedzUsuń
  2. Już wiem, że książki pewnie nie przeczytam, ale wywiad bardzo interesujący. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzisiaj skończyłam czytać książkę pana Mateusza i niestety mam dla niego złą wiadomość... otóż w tekście jest sporo literówek oraz pewna ilość dość nieszczęśliwych sformułowań (choć to drugie to już chyba bardziej robota dla redakcji). Z wywiadu wynika, że autor dopełnił należytej staranności - pokazał swój tekst innej osobie, pozwolił sobie poprawić błędy, zrobił to nawet dwukrotnie i co więcej - zapłacił za to. Powiem Wam, że na miejscu pana Mateusza w tym miejscu srodze bym się wkurzyła na korektorów za taki nieprofesjonalizm.
    Panie Mateuszu! Przy okazji następnej książki proszę już nie współpracować z dotychczasowymi korektorami, bo tylko Pana naciągają! A co wydawnictw z tzw. "współfinansowaniem" - pełna zgoda. To też są naciągacze. Proszę też przyjąć słowa uznania za naprawdę przepiękną okładkę i miłą dla oka szatę graficzną :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jest dla mnie ważny, pomaga mi się rozwijać i motywować do dalszego działania więc zostaw proszę ślad po sobie :)